Co prawda lato już się skończyło, ale to wcale nie oznacza, że powinniśmy rezygnować z picia orzeźwiającego cold brew, czyli kawy parzonej na zimno. Bo czemu niby mielibyśmy to robić? Rezygnowanie z czegoś tak pysznego wydaje się być zupełnie bez sensu.

 

Ja dość długo wahałam się, czy mam ochotę przygotowywać cold brew sama w domu, dlatego zakup sprzętu sfinalizowałam dopiero pod koniec wakacji. Co mnie przekonało? Cena małych buteleczek „kawy na zimno” sprzedawanych w kawiarniach. Oceniłam, że parzenie w domu mi się po prostu opłaci.

Co wybrać?

 

Najpierw zaczęłam od „riszerczu”, ponieważ akcesoriów do przygotowywania cold brew jest całkiem sporo. Początkowo zastanawiałam się nad Dripsterem, ale troszkę odstraszała mnie cena. Owszem, wykonanie i wygląd zewnętrzny przechylał szalę na plus, jednak postawiłam na prostotę.

Hario Mizudashi wygrał ceną, wygodą przygotowywania naparu, a i jego wygląd nie odstrasza. Chodziło mi przede wszystkim o to, aby dało się uzyskać napój dobrej jakości bez większych komplikacji. Owszem, można w nim przygotowywać cold brew jedynie metodą macerowania (a Dripster 2w1 pozwala też na korzystanie z metody kropelkowej), jednak wstawienie dzbanka na noc do lodówki nie wydawało mi się aż tak kłopotliwe.

Rozważałam też rozmiar dzbanka, bo dostępne są w opcji 600 ml i litra pojemności. Ostatecznie kupiłam ten większy.

 

Jakość wykonania

 

Obawiałam się, że kupiony za tę cenę produkt nie będzie zbyt wysokiej jakości, jednak na szczęście się myliłam. Hario Mizudashi składa się z trzech elementów — samego dzbanka, wielorazowego filtra oraz przykrywki. Wszystko idealnie do siebie pasuje.

Jedyny minus (jeśli w ogóle jest to minus) to wysokość litrowego dzbanka. Musiałam przemeblować półeczki w lodówce, żeby zmieścił się w jej wnętrzu. A jeśli to jest dla mnie największym „problemem”, to chyba mówi samo za siebie.

 

Szukanie swojego przepisu

 

Dobra, skoro już zdecydowałam się na ten zakup, trzeba znaleźć jakiś przepis na cold brew. Oczywiście wiadomo, że wszystko klaruje się metodą prób i błędów oraz dopasowania kawy pod swój gust, ale od czegoś trzeba zacząć.

Za pierwszym razem zupełnie zapomniałam o przestawieniu klików młynka Comandante i zmieliłam ziarna na taką grubość, jak do przygotowania kawy w Chemexie. Cold brew oczywiście wyszło, jednak cały proces zalewania dzbanka wodą znacznie się przeciągnął. Ostatecznie udało mi się wypracować swoją metodę parzenia, jednak pewnie nie jest to moje ostatnie słowo, bo lubię eksperymentować.

 

Mój przepis:

  • 70 gram kawy zmielonej na ok.41-42 kliki Comandante
  • zalewam 1 litr wody (do końca pojemności Misudashi)
  • dobrze mieszam kawę w filtrze
  • wkładam do lodówki na 10-12 godzin
  • przelewam przez filtr dla pozbycia się osadu

Nie jest to skomplikowane, a efekt — w moim odczuciu — się po prostu sprawdza.

 

Ile to może postać i jak pić?

 

Gotowego naparu nie trzeba wypijać od razu. Najdłużej trzymałam zaparzone cold brew w lodówce przez 5 dni. I nadal nadawało się do picia. Dlatego właśnie cieszę się, że zdecydowałam się na większy rozmiar dzbanka Mizudashi.

Najczęściej piję kawę samą, czasem z dodatkiem lodu. Z mlekiem (ani zwykłym ani roślinnym) jeszcze nie próbowałam, bo jakoś nie przepadam za kawą z mlekiem. Próbowałam za to w wersji z tonikiem i jest pycha! Zdarzyło mi się też zabrać gotowy napój w kubeczek termiczny i popijać go w pracy.

Podsumowując — cold brew sprawdza się nie tylko latem, a sposobów jego przygotowania i podawania jest całkiem sporo. To z kolei oznacza, że każdy znajdzie coś dla siebie. Tylko nie warto się długo zastanawiać (jak ja!), tylko zamówić sprzęt i zacząć zabawę.