Nie wiem jak Wy, ale ja przygotowania do każdej podróży zaczynam od sprawdzenia, jakie kawiarnie i palarnie warto zwiedzić. I nie ważne, czy jest to wypad zagraniczny, czy też wizyta w polskim mieście.

Tak też było, kiedy szykowałam się do wyjazdu do Amsterdamu. Na szczęście internet prawdę ci powie, a i znajomi na Facebooku pomogą trafić na właściwe miejsca. Tak oto wybrałam dwie palarnie w Amsterdamie, które były mi "po drodze" i które miałam czas odwiedzić w ciągu zaledwie dwudniowej podróży.

Bocca poszła na pierwszy ogień.

Pierwszego dnia wybrałam się do Bocca (Kerkstraat 96H, 1017 GP Amsterdam). To palarnia, kawiarnia i sklep w jednym, którego historia zaczęła się przeszło 20 lat temu. Kawa z Bocca serwowana jest w wielu kawiarniach, restauracjach, biurach i oczywiście w domach kawowych smakoszy.

Na półkach lokalu znajdują się torby z ziarnami i akcesoria do kawowej alternatywy. Tuż przy wejściu znajduje się piec do palenia kawy, oczywiście wystawiony jak ozdoba. Ale to od razu też pokazuje, do jakiego miejsca trafiliśmy.

Kawiarnia zajmuje dość dużą przestrzeń, jednak stolików nie ma zbyt dużo, co ma oczywiście swoje plusy i minusy. Plusem dla gości jest to, że nikt nie siedzi im nad głową, kiedy rozkoszują się filiżanką naprawdę zacnej kawy. Minus jest taki, że niektórzy muszą zabrać swoją kawę na wynos. Tak jak ja.

Kupiłam ziarenka z Etiopii, które rzeczywiście zaparzone w domu w Chemeksie smakują kwiatowo-brzoskwiniowo i świetnie pobudzają. Natomiast do kubeczka na dalsze zwiedzenie miasta zabrałam Kolumbię, która smakowała mi równie bardzo. Zdecydowanie jest to miejsce warte odwiedzenia.

Kolejny dzień – Lot Sixty One.

W Lot Sixty One (Kinkerstraat 112, 1053ED Amsterdam) na szczęście udało mi się usiąść i spróbować aż dwóch różnych kaw z przelewu (plusy podróżowania we dwójkę, i to jeszcze z osobą która rozumie „kawowego fioła”). Etiopia była bardzo orzeźwiająca, natomiast Kenia nieco bardziej kwasowa, pełniejsza. Jak dla mnie wygrała ta pierwsza, ale ja ostatnio naprawdę faworyzuję etiopskie smaki. Oczywiście zabrałam też torebkę ziaren do domu. Tym razem zdecydowałam się na kawę z Kolumbii.

Sam lokal jest nieco mniejszy od Bocca, ale też jednym z elementów wyposażenia jest (nieużywany) piec do palenia kawy. Lot Sixty One chwali się, że swoją kawę wypala codziennie w Amsterdamie, a bariści znają się na swojej robocie. Standardowo też na miejscu, oprócz ziaren, można kupić akcesoria do parzenia kawy.

To na pewno też miejsce warte odwiedzenia, chociaż klimat zupełnie inny niż w Bocca. Większe skupienie ludzi na dość małej przestrzeni to raczej przystanek na szybką filiżankę kawy niż dłuższe posiedzenie.

Na deser Bruksela.

Ostatniego dnia miałam dwie godziny na szybki obiad w Brukseli. Szybko więc sięgnęłam po telefon, by sprawdzić czy mogę gdzieś w okolicy zdobyć belgijskie ziarna. I tak oto trafiłam na kawiarnię OR (Rue A. Ortsstraat 9, 1000 Brussels). Ta palarnia została założona w 2001 r. przez małżeństwo Toma Janssena i Katrien Pauwels. Była to jedna z pierwszych brukselskich kawiarni i wprowadziła jej mieszkańców w świat kawowej alternatywy. A przynajmniej sami tak o sobie napisali.

Tutaj niestety nie udało mi się zabawić dłużej, jednak ziarenka zdobyłam. Tym razem decydowałam się na kawę z Salwadoru, która zaskoczyła mnie swoim smakiem, delikatnie owocowym, delikatnie słodkim. Naprawdę ciekawym.

Jak to dobrze, że w bagażu podręcznym można swobodnie przewozić torebki z kawą. Inaczej moje podróże byłyby naprawdę nudne!