Każdy kto parzy i pije kawę w domu lub pracy szuka idealnego młynka dla siebie. Niektórzy od razu idą w elektrykę, a jeszcze inni chcą ręcznie zmagać się z mieleniem ulubionego ziarna. Dla tych drugich został stworzony młynek idealny - Comandante. Dlaczego jest taki wspaniały? Niestety nie przez cenę, bo ta stanowczo odstrasza, a może nawet zwala z nóg. Gdy jednak poznajemy ten młynek okazuje się, że…
Może po prostu spróbuję opowiedzieć o moich totalnie nieprofesjonalnych odczuciach, przygodach i wrażeniach z Comandante. Jak to się stało, że w ogóle stałam się szczęśliwą posiadaczką tego urządzenia? Nie ukrywajmy - nie stać mnie ;) Gdy pojawiła się informacja o First Polish Comandante Championship w Opolu, podpuszczona przez kolegę z pracy zgłosiłam swój udział. Tak… a później do mnie dotarło, że nigdy nawet nie trzymałam tego młynka w dłoni. Moje myśli skierowały się do sklepu Świeżo Palona, dla którego, jak już pewnie zauważyliście, zdarza mi się pisać teksty. W mailu do "Świeżo Palonej ekipy" nakreśliłam swoją sytuację i zapytałam, czy nie chcieliby dać mi możliwości pobawić się tym jakże burżuazyjnym młynkiem. Jako, że są oni niesamowicie otwarci na szalone pomysły i dziwne propozycje, w iście ekspresowym tempie dostałam od nich paczuszkę z Comendante. Moim pierwszym zaskoczeniem był kartonik, a raczej wielkie podłużne pudło, które prędzej wskazywałoby na AK47 w środku, niż ręczny młynek do kawy. I po tym pierwszym wrażeniu chyba nawet nie zdziwiły mnie papierowe banderole niczym z akcyzowego alkoholu. Wierząc napisom na wierzchu, że to jednak Comandante, z uwielbieniem otwierałam opakowanie. Moim oczom ukazały się części, które zapewne po złożeniu miały okazać się młynkiem. Metalowy korpus ze stalowymi żarnami i logiem, rączka , która jest też pokrywką oraz dwa szklane pojemniczki na zmieloną kawę z gwintem do wkręcenia w korpus. Poskładałam całość w błyskawicznym tempie (plus za prosty montaż) i zaczęłam rozpracowywać ustawianie grubości mielenia. Łatwizna - pomyślałam. Jako, że pierwszy młynek, na którym pracowałam to Porlex, dokładnie wiedziałam na czym polega fenomen klików i… ich liczenia. Różnica jest taka, że punkt zero niekoniecznie jest skręceniem na maksa, tylko jak wyjaśnił mi najpierw Janek (który jest fanem i szczęśliwym posiadaczem Comandante), a później Bernd Braune (którego miałam okazję poznać na zawodach w Opolu). Jest to moment, w którym żarno się blokuje. Sprawdzałam to na trzech młynkach i punkt ten był mniej więcej 3-4 kliki od skręcenia maksymalnego. Dużym plusem jest oznaczenie kierunków grubości mielenia, co ułatwia odnalezienie się na początku. Przygotowałam sobie zmielone porcje, by porównać je z tymi z młynka, na którym pracuję na co dzień - Baratza Encore. I byłam taka zaskoczona jak okazało się, że mój młynek mieli jednak nieco równiej. "No przecież jak!?" zadawałam sobie pytanie porównując przemiały. Wtedy też wystosowałam odpowiednią wiadomość do Janka, w której to hejtowałam jego fascynację Comandante. Dość bezpośrednio wyraziłam moją opinię na temat ceny obydwóch młynków i jakości mielenia.
No i niestety musiałam pogodzić się z faktem, że moja Baratza zostaje zapakowana w kartonik i dobrze schowana na samej górze szafy, tak wysoko, bym nawet z krzesełka nie sięgnęła. Trzeba było przerzucić się na ręczne mielenie, żeby ogarnąć używanie Comandante przed zawodami. Przyzwyczajona do luksusu elektrycznego młynka, co rano irytowałam się na obracanie rączką w celu rozdrobnienia ziaren kawy. Do tego wszystkiego okazało się, że albo to on jest za szeroki, albo to moja dłoń jest jakaś niewymiarowa, bo ciężko było mi objąć młynek tak, by stabilnie go trzymać. Oczywiście Janek miał swoje zdanie na ten temat - dla niego niby wygodnie, idealnie i w ogóle najlepiej. Trzeba było przyjąć jakąś strategię, idealna okazała się: ukucnąć i Comandante między nogi - niezależnie jak to brzmi - działało. W odróżnieniu od używanego przeze mnie Porlexa, nowy młynek śmigał jak szalony i z łatwością (jak na mechanizm ręczny) mielił ziarenka. Po użyciu dość łatwe okazało się czyszczenie - wystarczył pędzelek by omieść pył i resztki kawy, a co kilka użyć wystarczyło rozkręcić żarna, kilka razy dmuchnąć i przeczyścić całość.
Trochę trwało zanim przekonałam się (a może przyzwyczaiłam) do tego burżujstwa. Niesamowicie wkurzała mnie wygórowana ilość klików, ale tuż przed zwodami uświadomiłam sobie jak duże pole manewru w ustawieniu mielenia to daje. Do szału doprowadzały mnie teksty Janka, który w dobrych chęciach dawał mi rady, przy okazji pokazując mi, że każdy Comandante jest delikatnie inny i inaczej postrzegamy pewne rzeczy w ich użytkowaniu. W pewnym momencie się przełamałam i pomyślałam "skoro tak zachwala, to coś w tym musi być (i wcale nie to, że nie ma młynka elektrycznego)". Wyjeżdżając gdzieś za każdym razem zabierałam Comandante ze sobą i to właśnie poza domem przekonałam się, że jest to nie tylko ładny młynek, ale funkcjonalny. Pojemniczki, które są częścią młynka mogą być też słoiczkami na zmieloną i ziarnistą kawę - mają pokrywki. Bardzo duża skala mielenia w duecie z aeropressem nawet na wyjazdach pozwoli Wam uszczęśliwić wszystkich: lekki czarny przelewik, intensywna kawa w stylu americano i aeropresso pod mleko - da się! Do tego nie jest jakiś super wielki (choć osoby o małych dłoniach mogą mieć problem ze stabilnym utrzymaniem), nie potrzebuje prądu i można go zabrać wszędzie. Jest naprawdę solidnie wykonany i nie będą mu straszne podróże, jasno palone ziarna, czy po prostu domowe częste mielenie. Dla tych co mają skłonności do niszczenia, tłuczenia i gubienia zawsze jest możliwość dokupienia części typu słoiczki, czy uchwyt do rączki (który jest dostępny w kilku rozmiarach i można dostosować wielkość do własnych potrzeb!). Wadą dla estetów może być to, że szybka, która jest pokrywką zarysowuje się od ziarenek. Może równość mielenia nie jest jeszcze ideałem ze snów i nie dorównuje elektrycznym młynkom, ale na pewno jest mistrzostwem świata pośród młynków ręcznych. Każdy inny, który porównywałam wypada gorzej: Porlex, Hario Skerton, czy Rhinowares - żaden nie jest w stanie dorównać Comandante.
Jak widzicie muszę zwrócić honor Jankowi i jego zachwalaniu, bo sama blisko zaprzyjaźniłam się z Comandante i gdy musiałam go oddać po testach, naprawdę było mi szkoda, że to już koniec naszej wspólnej przygody. Teraz wyjeżdżając zabieram ze sobą Baratze, Porlexa, lub po prostu zmieloną kawę i tęsknię za Comandante. Okazuje się, że kosztuje fortunę, ale jeśli koniecznie chcemy młynek ręczny, to zdecydowanie warto wydać na niego pieniądze. Będziemy mieć solidny sprzęt, który doskonale się prezentuje, jest funkcjonalny i posłuży długie lata.
Jeśli zapytacie, czy żałuję, że kupiłam Baratze zamiast Comendante, odpowiem Wam szczerze: nie da się tego porównać. Najlepiej mieć oba! ;) Teraz cicho wierzę, że kiedyś Comandante wróci do mojego wyposażenia, bo naprawdę warto.
Mam na imię Basia: 155 cm wzrostu, burza kolorowych włosów, 100% ekstrawertyzmu i niekończące się pokłady energii i pomysłów. Z kawą pracuję od 2014 r i parzę ją przede wszystkim w metodach alternatywnych i niesamowicie mnie to fascynuje. Uwielbiam próbować nowych kaw, odkrywać aromaty i smaki oraz dzielić się tym na moim instablogu: Koffeeina. Poza kawą interesuję się sportem - trenuję triathlon, a mieszkam w Poznaniu.
Każdy kto parzy i pije kawę w domu lub pracy szuka idealnego młynka dla siebie. Niektórzy od razu idą w elektrykę, a jeszcze inni chcą ręcznie zmagać się z mieleniem ulubionego ziarna. Dla tych drugich został stworzony młynek idealny - Comandante. Dlaczego jest taki wspaniały? Niestety nie przez cenę, bo ta stanowczo odstrasza, a może nawet zwala z nóg. Gdy jednak poznajemy ten młynek okazuje się, że…
Może po prostu spróbuję opowiedzieć o moich totalnie nieprofesjonalnych odczuciach, przygodach i wrażeniach z Comandante. Jak to się stało, że w ogóle stałam się szczęśliwą posiadaczką tego urządzenia? Nie ukrywajmy - nie stać mnie ;) Gdy pojawiła się informacja o First Polish Comandante Championship w Opolu, podpuszczona przez kolegę z pracy zgłosiłam swój udział. Tak… a później do mnie dotarło, że nigdy nawet nie trzymałam tego młynka w dłoni. Moje myśli skierowały się do sklepu Świeżo Palona, dla którego, jak już pewnie zauważyliście, zdarza mi się pisać teksty. W mailu do "Świeżo Palonej ekipy" nakreśliłam swoją sytuację i zapytałam, czy nie chcieliby dać mi możliwości pobawić się tym jakże burżuazyjnym młynkiem. Jako, że są oni niesamowicie otwarci na szalone pomysły i dziwne propozycje, w iście ekspresowym tempie dostałam od nich paczuszkę z Comendante. Moim pierwszym zaskoczeniem był kartonik, a raczej wielkie podłużne pudło, które prędzej wskazywałoby na AK47 w środku, niż ręczny młynek do kawy. I po tym pierwszym wrażeniu chyba nawet nie zdziwiły mnie papierowe banderole niczym z akcyzowego alkoholu. Wierząc napisom na wierzchu, że to jednak Comandante, z uwielbieniem otwierałam opakowanie. Moim oczom ukazały się części, które zapewne po złożeniu miały okazać się młynkiem. Metalowy korpus ze stalowymi żarnami i logiem, rączka , która jest też pokrywką oraz dwa szklane pojemniczki na zmieloną kawę z gwintem do wkręcenia w korpus. Poskładałam całość w błyskawicznym tempie (plus za prosty montaż) i zaczęłam rozpracowywać ustawianie grubości mielenia. Łatwizna - pomyślałam. Jako, że pierwszy młynek, na którym pracowałam to Porlex, dokładnie wiedziałam na czym polega fenomen klików i… ich liczenia. Różnica jest taka, że punkt zero niekoniecznie jest skręceniem na maksa, tylko jak wyjaśnił mi najpierw Janek (który jest fanem i szczęśliwym posiadaczem Comandante), a później Bernd Braune (którego miałam okazję poznać na zawodach w Opolu). Jest to moment, w którym żarno się blokuje. Sprawdzałam to na trzech młynkach i punkt ten był mniej więcej 3-4 kliki od skręcenia maksymalnego. Dużym plusem jest oznaczenie kierunków grubości mielenia, co ułatwia odnalezienie się na początku. Przygotowałam sobie zmielone porcje, by porównać je z tymi z młynka, na którym pracuję na co dzień - Baratza Encore. I byłam taka zaskoczona jak okazało się, że mój młynek mieli jednak nieco równiej. "No przecież jak!?" zadawałam sobie pytanie porównując przemiały. Wtedy też wystosowałam odpowiednią wiadomość do Janka, w której to hejtowałam jego fascynację Comandante. Dość bezpośrednio wyraziłam moją opinię na temat ceny obydwóch młynków i jakości mielenia.
No i niestety musiałam pogodzić się z faktem, że moja Baratza zostaje zapakowana w kartonik i dobrze schowana na samej górze szafy, tak wysoko, bym nawet z krzesełka nie sięgnęła. Trzeba było przerzucić się na ręczne mielenie, żeby ogarnąć używanie Comandante przed zawodami. Przyzwyczajona do luksusu elektrycznego młynka, co rano irytowałam się na obracanie rączką w celu rozdrobnienia ziaren kawy. Do tego wszystkiego okazało się, że albo to on jest za szeroki, albo to moja dłoń jest jakaś niewymiarowa, bo ciężko było mi objąć młynek tak, by stabilnie go trzymać. Oczywiście Janek miał swoje zdanie na ten temat - dla niego niby wygodnie, idealnie i w ogóle najlepiej. Trzeba było przyjąć jakąś strategię, idealna okazała się: ukucnąć i Comandante między nogi - niezależnie jak to brzmi - działało. W odróżnieniu od używanego przeze mnie Porlexa, nowy młynek śmigał jak szalony i z łatwością (jak na mechanizm ręczny) mielił ziarenka. Po użyciu dość łatwe okazało się czyszczenie - wystarczył pędzelek by omieść pył i resztki kawy, a co kilka użyć wystarczyło rozkręcić żarna, kilka razy dmuchnąć i przeczyścić całość.
Trochę trwało zanim przekonałam się (a może przyzwyczaiłam) do tego burżujstwa. Niesamowicie wkurzała mnie wygórowana ilość klików, ale tuż przed zwodami uświadomiłam sobie jak duże pole manewru w ustawieniu mielenia to daje. Do szału doprowadzały mnie teksty Janka, który w dobrych chęciach dawał mi rady, przy okazji pokazując mi, że każdy Comandante jest delikatnie inny i inaczej postrzegamy pewne rzeczy w ich użytkowaniu. W pewnym momencie się przełamałam i pomyślałam "skoro tak zachwala, to coś w tym musi być (i wcale nie to, że nie ma młynka elektrycznego)". Wyjeżdżając gdzieś za każdym razem zabierałam Comandante ze sobą i to właśnie poza domem przekonałam się, że jest to nie tylko ładny młynek, ale funkcjonalny. Pojemniczki, które są częścią młynka mogą być też słoiczkami na zmieloną i ziarnistą kawę - mają pokrywki. Bardzo duża skala mielenia w duecie z aeropressem nawet na wyjazdach pozwoli Wam uszczęśliwić wszystkich: lekki czarny przelewik, intensywna kawa w stylu americano i aeropresso pod mleko - da się! Do tego nie jest jakiś super wielki (choć osoby o małych dłoniach mogą mieć problem ze stabilnym utrzymaniem), nie potrzebuje prądu i można go zabrać wszędzie. Jest naprawdę solidnie wykonany i nie będą mu straszne podróże, jasno palone ziarna, czy po prostu domowe częste mielenie. Dla tych co mają skłonności do niszczenia, tłuczenia i gubienia zawsze jest możliwość dokupienia części typu słoiczki, czy uchwyt do rączki (który jest dostępny w kilku rozmiarach i można dostosować wielkość do własnych potrzeb!). Wadą dla estetów może być to, że szybka, która jest pokrywką zarysowuje się od ziarenek. Może równość mielenia nie jest jeszcze ideałem ze snów i nie dorównuje elektrycznym młynkom, ale na pewno jest mistrzostwem świata pośród młynków ręcznych. Każdy inny, który porównywałam wypada gorzej: Porlex, Hario Skerton, czy Rhinowares - żaden nie jest w stanie dorównać Comandante.
Jak widzicie muszę zwrócić honor Jankowi i jego zachwalaniu, bo sama blisko zaprzyjaźniłam się z Comandante i gdy musiałam go oddać po testach, naprawdę było mi szkoda, że to już koniec naszej wspólnej przygody. Teraz wyjeżdżając zabieram ze sobą Baratze, Porlexa, lub po prostu zmieloną kawę i tęsknię za Comandante. Okazuje się, że kosztuje fortunę, ale jeśli koniecznie chcemy młynek ręczny, to zdecydowanie warto wydać na niego pieniądze. Będziemy mieć solidny sprzęt, który doskonale się prezentuje, jest funkcjonalny i posłuży długie lata.
Jeśli zapytacie, czy żałuję, że kupiłam Baratze zamiast Comendante, odpowiem Wam szczerze: nie da się tego porównać. Najlepiej mieć oba! ;) Teraz cicho wierzę, że kiedyś Comandante wróci do mojego wyposażenia, bo naprawdę warto.